[31WFF] Co nas nie zabije, to nas wypaczy, czyli kazachska kołysanka

Data:

Rayan to nastoletni kazachski chłopiec pozbawiony matki mieszkający w podupadającej wsi nad morzem, którego już nie ma. W pierwszych minutach filmu "Kołysanka" w reżyserii Zhanny Issabayevy widz jest świadkiem wyroku, który wydaje na niego lekarz: pozostały mu 2-3 miesiące życia, jeśli nie przejdzie operacji. Kolejka do stołu operacyjnego jest długa – chyba że ma się pieniądze. Rayan oczywiście ich nie ma. Brakuje mu też nadziei, że dożyje swojej kolejki. Frustrację wyładuje na ludziach, którzy przyczynili się do jego nieszczęścia.

Film otwiera piękny widok na pole pełnych kwitnących maków. W pewnym momencie wchodzą na nie dwie ciemne postaci – kobieta trzymająca za rękę małe dziecko. Mimo jasnego dnia i dobrze widocznych kwiatów, postaci cały czas są ciemne. Niepokój tej sceny jest znaczący. Scenografia odgrywa nieprzeciętną rolę w tym filmie. Po pierwsze wyschnięte Jezioro Aralskie, a na nim przeżarty przez rdzę wrak kutra. Po drugie – sama wioska, w której budynki się walą, a sprzęt rdzewieje. W takich warunkach wychowuje się młode pokolenie chłopców, dla których dobra zabawa oznacza – napić się wódki albo skopać do nieprzytomności obcego.

Matka Ryana, którą poznajemy z retrospektyw, miała szersze horyzonty niż pozostali mieszkańcy wioski. Opowiadała mu o tym, jak można rozwinąć skrzydła, uczyła marzyć. Umarła jak chłopiec był bardzo mały, ale coś z jej nauk w nim pozostało. Wyrok losu obudził w nim jednak frustrację obracającą się przeciwko ludziom, w jakiś sposób związanymi ze śmiercią matki. Zaczął wymierzać kary. Jego imię znaczy – „ten, który nasyci pragnienie” i w sytuacji, w której się znalazł, nabrało makabrycznego znaczenia.

Film jawi się jako metafora postsowieckiego Kazachstanu. Szczególnie silnie sugeruje to scena, gdy Rayan zatyka pocerowaną, nadpaloną flagę ZSRR na przeżarty rdzą wrak statku tkwiącego w miejscu, gdzie nie tak jeszcze dawno temu było jezioro. Łatwo można go odczytać jako oskarżenie. Winnych, jak w filmie, jest kilku. Są ci, którzy bezpośrednio przyczynili się do katastrofy, są ci, którzy pośrednio na niej skorzystali, są ci, którzy bronią winnych. A najgorsze w oczach dziecka jest to, że nikt nie poniósł kary za odebranie mu najbliższej osoby na świecie. Korupcja, wygodnictwo, brak poszanowania dla prawa czy ludzkiego życia – to diagnoza stawiana przez reżyserkę. Nikt nie zamierza szukać winnych śmierci kilkorga ludzi – ściągać na posterunek niepotrzebnej uwagi przełożonych, psuć statystyki.

Beztroskie podejście do prawa i życia przywodzi na myśl filmowy obraz współczesnej Rosji. W filmach Rosjan jest jednak przeważnie więcej poezji, melancholii, czarnego humoru, uderzającego w splot słoneczny horroru. Tutaj czegoś brakuje. Film się przeciąga, kolejne sceny nie zawsze wnoszą coś nowego lub pokazują coś w sposób nie do końca adekwatny. Metafora jest zbyt nachalna. To wszystko sprawia, że film jest raczej męczący i choć przy jego oglądaniu towarzyszy widzowie uczucie trwogi, nie ma widoku na katharsis.

Film obejrzałam podczas 31. Warszawskiego Festiwalu Filmowego.