[31WFF] Ach, jak cudowna jest Panama!

Data:
Ocena recenzenta: 3/10

Panama to słońce, równikowy klimat, palmy, morza szum, ptaków śpiew, złota plaża pośród drzew. Sialalala la la la la la. Miejsce, gdzie człowiek w końcu mógłby być szczęśliwy. Kochać i być kochany. A tak, w Serbii, to może… zaliczać laski, jedną nierozróżnialną od drugiej, chodzić na imprezy, jedną podobną do drugiej, kręcić się jak chomik w kołowrotku, bez celu, bez sensu, przechodząc od nowo wybudowanego wydziału architektury do sypiących się kamienic straszących pustymi oknami.


Maja w seksownej pozie

Panamska Serbia przypomina jak żywo Polskę lat ’90 (szczególnie tę z filmów, ale trochę też z życia) i filmową współczesną Rosję. Wyuzdana i tandetna. Zbyt krzykliwa. Młoda, naiwna, ale równocześnie cyniczna. Różowo-złoto-czarna. Jak ubrania bohaterów – pamiętam takie rzeczy ze straganów w latach tuż po runięciu żelaznej kurtyny. Polacy zachłysnęli się kolorem i tajlandzkim dżinsem. W „Panamie” mamy jednak czas późniejszy, bo bohaterowie używają smartfonów, ale cała ta otoczka nowo nabytego luksusu, odstaje od nich. Tak samo jak nowoczesne budynki – zbyt białe, zbyt sterylne, zbyt błyszczące. Próba pogodzenia starego świata z nowymi gadżetami wypada koszmarnie kiczowato. Bieda, zniszczenie wyłazi spod czarno-różowo-złotej politury.

A w tym wszystkim tkwią bohaterowie – Jovan i Maja. Jovan ma komputer Apple, smartfona, fajne koszule, studiuje architekturę jednocześnie pracując w firmie architektonicznej (świetlana przyszłość na wyciągnięcie ręki) i jest do złudzenia podobny do Pawła z Warsaw Shore. Jovan ma też przyjaciela Milana. I z Milanem są najlepsze sceny tego filmu. Bo Jovan i Milan są rycerzami na misji zaliczenia jak największej liczby panienek. Turniej wygrywa oczywiście ten, który zaliczy ich najwięcej. Do końca nie wiem, jak wygląda system liczenia punktów, bo w zależności od rodzaju seksu, chyba liczy się je inaczej. Ich rozmowy są przezabawne, wulgarne i smutne. Milan opowiada o przelecianych dziewczynach, a w czasie tych przechwałek zawsze wyskoczy z jakiegoś kąta jego mama, z którą mieszka i którą go otacza nadmierną, jak dla 20letniego faceta, opieką.

Jest jeszcze Maja, którą Jovan poznaje na dyskotece i której na tej samej dyskotece, podczas pierwszej rozmowy, proponuje otwarty związek. Maja na to przystaje bez specjalnego namysłu. A potem wszystko się w życiu Jovana wikła, miesza i prowadzi do katastrofy. Jovan podejrzewa, że Maja nie mówi mu prawdy i spotyka się/śpi z innymi facetami. On sam obstaje przy tym otwartym związku i sypia, a nawet zostaje przedstawiony rodzicom, z inną dziewczyną, która traktuje go bardzo poważnie. Jovan jest rozdarty, bo chciałby i sobie pobzykać jak wolny trzmiel na łące pełnej dorodnych kwiatów (a jego bzykająca część nie staje się młodsza, jak uświadamia mu Milan) i być w stabilnym związku z Mają, tzn. kochać i być kochanym. Tym bardziej, że życie seksualne z Mają układa się więcej niż dobrze. Co tu robić, jak mieć ciasteczko i zjeść ciasteczko. Można całą winę za niepowodzenie tego związku przelać na Maję! I dylemat rozwiązany.


Wszystko się sypie

Oj.. Powiem tak: nie było łatwo oglądać ten film. Przez większość czasu raziła sztywność aktorów, sztuczność wypowiadanych przez nich kwestii i cały ten tandetny bijący po oczach blichtr. W dodatku muzyka momentami była jak z horroru (jak Jovan podejrzewał Maję o zdrady) i znienacka w środku lata padał śnieg. Innymi słowy, nie kryję rozczarowania.

Film obejrzałam na 31. Warszawskim Festiwalu Filmowym jako pokaz specjalny.